Chuunibyou demo Koi ga Shitai !

Syndrom gimbusa to przypadłość dotykająca większą część młodzieży w wieku gimnazjalnym. Ten wstydliwy dla ogromnej liczby licealistów wycinek z ich przeszłości to coś, co najchętniej wyrzuciliby ze swojego życiorysu. Właśnie tak czuje się Togashi Yuuta, chłopak, który idąc do klasy pierwszej liceum postanawia zerwać z hańbiącą przeszłością i stać się normalnym nastolatkiem. Z pewnością ma o czym zapominać, gdyż biedaczyna w gimnazjum nieźle narozrabiał. Przedstawiając się jako Mistrz Mrocznych Płomieni i ubierając jak postać z gry, Yuuta bynajmniej nie zrobił na swoich szkolnych kolegach dobrego wrażenia. Wręcz przeciwnie, został wykluczony ze społeczności klasowej i uznany za dziwaka. Jeszcze przez długi czas na wspomnienie tamtych mrocznych dni biednym chłopakiem targały dreszcze, że aż strach. Dlatego wybrał on liceum znajdujące się jak najdalej od jego starego gimnazjum i z czystą kartą rozpoczął rok szkolny. Przynajmniej tak mu się wydawało. Początkowo wszystko szło jak po maśle, porozmawiał z kolegą z klasy, a nawet z najpiękniejsza dziewczyną na roczniku, jednak widmo syndromu gimbusa dopadło go nawet w liceum w postaci ślicznej uczennicy o oku zasłoniętym opaską. Takanashi Rikka pomimo, wydawałoby się, poważnego licealnego wieku, wciąż tkwi głęboko w swoich gimnazjalnych urojeniach. Dziewczyna przedstawia się jako posiadaczka Potwornego Oka i prosi Yuutę o pomoc w poszukiwaniu Głębokiego Horyzontu. Jakby mało było tego, Rikka słyszała o Mistrzu Mrocznych Płomieni, a na dodatek okazała się sąsiadką chłopaka. Brzmi jak niezłe kłopoty, prawda ? Ale to wcale nie koniec. Okazuje się, że siostra  Rikki jest w posiadaniu nagrania jednego z kwiecistych monologów Mistrza Mrocznych Płomieni. Wydaje się, że chłopak nie ma innego wyboru, jak zajęcie się dziewczyną, która i tak nie opuszcza go nawet na krok.

Za „Chuunibyou demo Koi ga Shitai !” odpowiada Kyoto Animation, które znane jest nie tylko z zawsze perfekcyjnej oprawy graficznej, ale także ze świeżych pomysłów. Recenzowane przeze mnie anime nie jest wyjątkiem w żadnym z tych punktów. To, że zaczyna ono jak typowa szkolna komedyjka romantyczna nic nie znaczy. Przede wszystkim, jest to bardzo dobra komedyjka romantyczna. Nie jest ona także „typowa”. Owszem, mamy tu kilka schematów, takich jak chociażby założenie klubu, czy zainteresowanie głównego bohatera piękną i popularną koleżanką z klasy, która, o dziwo, zdaje się również żywić do niego jakieś uczucie, jednak konwencje tych schematów, a przynajmniej drugiego przykładu, zostają bezlitośnie obalone. Sam wątek syndromu gimbusa czyli tytułowego chuunibyou jest bardzo istotny dla fabuły i nie tylko jako przedmiot gagów. Rikka bynajmniej nie tkwi w nim tak głęboko bez powodu. Staje się on też często powodem rozważań bohaterów i przyjmuje przeróżne oblicza, od tego zawstydzającego, aż po sentymentalizm.

„Chuunibyou demo Koi ga Shitai” operuje nie tylko komizmem, ale także dramatyzmem, a ja jestem pełna podziwu dla twórców, którzy potrafili uniknąć postawienia wyraźnych granic pomiędzy momentami poważnymi i zabawnymi. Anime prezentuje się nam jako całość, której nie można podzielić na część pełną lekkiego klimatu i dramatyczną końcówkę, jak to często dzieje się z komediami romantycznymi. Wręcz przeciwnie, jest to historia opowiedziana w taki sposób, by momenty smutne czy poważne i gagi przeplatały się w sposób naturalny, tak, jak w prawdziwym życiu. Także końcowych odcinków nie definiuje wcale schemat, każący klimatowi zagęszczać się w sposób sztuczny, sugerując widzowi, że już niedługo będzie ronił łzy nieprzerwanie, dopóki nie nastąpi szczęśliwe zakończenie. Owszem, nie da się nie zauważyć, że historia dąży do rozwiązania, jednak anime nie popada w fałszywy i wymuszony dramatyzm.

Kolejną rzeczą, która bardzo podobała mi się w „Chuunibyou…” był wątek uczucia rozwijającego się pomiędzy głównymi bohaterami. Odrobinę przypominał mi ten z „Toradory !”, gdyż był on wynikiem przyjaźni i zrozumienia między postaciami. Z dużą przyjemnością śledziłam losy rozwijającej się miłości pomiędzy Rikką a Takanashim, tym bardziej, że dojrzewała ona wraz z nimi. Jeszcze jedno, „Chuunibyou…” to nie jest haremówka ! Yuuta wcale nie jest w centrum zainteresowania wszystkich przedstawicielek płci pięknej w szkole. Według mnie, wychodzi to serii tylko na dobre.

Jako że „Chuunibyou…” to w dużej mierze komedia, należy napisać coś o humorze w tym anime. Chyba nikt nie ma większych złudzeń, na czym oparte są gagi – oczywiście, że na syndromie gimbusa. Jednak z tym pozornie wąskim tematem wiąże się wiele innych przezabawnych rzeczy, a ja sama byłam niesamowicie zaskoczona, gdy w jednym odcinku odnalazłam nawiązanie do „Slayersów”. Sama Rikka i jej chuunibyou są przedmiotem głównie tych bardziej „typowych” gagów, ale także często ogromna wyobraźnia bohaterki kreuje zupełnie inny wymiar humorystycznych scen, a mianowicie możemy oglądać „walki” pomiędzy bohaterami oczami dziewczyny, której fantazja zmienia bójkę toczoną za pomocą mioteł w pojedynek rodem z jakiegoś science-fiction . Irracjonalność tych scen batalistycznych zostaje ukazana widzowi poprzez przedstawienie ich w dwóch perspektywach – w rzeczywistości i wyobraźni Rikki.

Głównymi bohaterami są Yuuta i Rikka, ale oprócz nich istotni dla fabuły są także członkowie klubu założonego przez Takanashi. Mamy więc spokojną senpai Tsuyuri Kumin, której pasją są drzemki, największą piękność klasową, skrywającą mroczny sekret Nibutani Shinkę oraz gimnazjalistkę i zarazem kolejną ofiarę chuunibyou, uczennicę mrocznego kunsztu pod patronatem Rikki, Dekomori Sanae. Poza nimi zwariowane grono istotnych dla fabuły bohaterów uzupełniają siostra Rikki, Tooka, młoda kobieta siejąca postrach wśród licealistów przy pomocy kuchennej chochli oraz Makoto Isshiki, kolega Yuuty, twórca rankingu najpiękniejszych dziewcząt w klasie. Choć wydaje się, że każda postać wpisuje się w jeden określony schemat, potencjalny widz nie może wyciągnąć bardziej mylnego wniosku niż ten. Twórcy umiejętnie korzystają ze schematów, czyniąc z nich swoje narzędzia, lecz w bohaterach „Chuunibyou…” kryje się coś więcej niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Właśnie tak, jak w każdym z nas.

Wypadałoby napisać coś więcej o kreacjach głównych bohaterów. Gdybym oceniła Yuutę jako typowego przeciętniaka, jakich wiele w anime tego gatunku, wyrządziłabym tej postaci ogromną krzywdę. Chłopak owszem dąży do normalności, trudno zresztą mu się dziwić, znając jego „burzliwą” przeszłość. Jednak nie jest to sztandarowa „przeciętność” jaką prezentuje większa część głównych bohaterów komedii romantycznych. Yuuta usiłuje zintegrować się z klasą, wzdycha do największej piękności w klasie, zgłasza się do samorządu klasowego i wcale nie chce mieć nic wspólnego z Rikką i jej zwariowanymi pomysłami. Słowem, żyje jak normalny nastolatek. Jednak paradoksalnie jego przeciętność nie jest wymuszona. On naprawdę jest taki, jak normalny licealista (mimo szczętnie skrywanej tajemnicy Mistrza Mrocznych Płomieni). Dodatko, liczy mu się także na plus, że potrafi zrobić użytek ze swojego mózgu i jego inteligencja jest powyżej średniej głównych bohaterów komedii romantycznych w anime.

Także postać Rikki od razu skojarzyła mi się z bardzo znanym schematem postaci. Wyglądało to mniej więcej tak: przepaska na oku=Misaki Mei=Rei Ayanami= schemat cichej, wypranej z uczuć, tajemniczej dziewczyny. Już po pierwszym odcinku zdecydowanie odrzuciłam ten ciąg skojarzeń jako wierutną bzdurę. Być może Rikka chciałaby sprawiać właśnie takie wrażenie jak pannice wspomniane wyżej, jednak nie do końca jej to wychodzi. Dziewczyna jest czasami dziecinna, pełna entuzjazmu, potrafi się szczerze uśmiechnąć i ma w sobie dużo niekwestiowaneho uroku, a jej chuunibyou to w rzeczywistości skorupa, w której Rikka schroniła się przed przerażającym ją światem. Nie ma wielu przyjaciół, ale tylko dlatego, że nikt nie próbował jej nigdy zrozumieć. Dopiero Yuuta podjął starania w tym kierunku i to głównie dzięki niemu Rikka dojrzała.

Na początku pisałam, że KyoAni jest znane głównie z dwóch rzeczy: pomysłowości i świetnej grafiki. Czas zająć się teraz tym drugim i pozwolić sobie na zachwyt nad piękną kolorystyką, szczegółowymi tłami i miłymi dla oka projektami bohaterów. Właściwie, określenie ich tylko „miłymi dla oka” przynosi ujmę Kyoto Animation, rozwinę więc ten temat, dodając, że tak śliczne postacie żeńskie zdarzają się w jednym anime na sto. Na uwagę zasługują także dopracowane tła i genialna gra światła. Grafika w „Chuunibyou…” prezentuje naprawdę wysoki poziom i wątpię, by ktokolwiek mógł się czuć rozczarowany w tym względzie.
Polubiłam także muzykę, która dobrze oddawała zabarwienie emocjonalne poszczególnych scen, ale nigdy nie wybijała się ponad akcję, tylko stanowiła jej harmonijną całość. Zwłaszcza piosenki w openingu i endingu przypadły mi do gustu i często do nich wracam. Na plus liczę także ciekawą animację openingu.

„Chuunibyou demo Koi ga Shitai !” to anime, które właściwie może oglądnąć każdy, jeśli tylko nie cierpi na alergię na szkolne komedie romantyczne. Zresztą, nawet i taka osoba może spróbować, ponieważ „Chuunibyou…” bynajmniej nie jest schematyczne. Licealistom przypomni ono o ich własnych gimnazjalnych dziwactwach, natomiast gimnazjaliści być może zaczną dostrzegać objawy syndromu gimbusa u siebie. Ja natomiast wyruszam w podróż przez drugą serię tego anime z bagażem pełnym dobrych wrażeń po pierwszej. Mam szczerą nadzieję, że się nie rozczaruję.

image